Tęsknota.
Jak sobie radzicie z tęsknotą ?
Tęsknota, jest moim największym cierpieniem. Czasem myli mi się z samotnością, czasem z żalem, czasem z zazdrością, czasem z lękiem. Palące uczucie w dołku i migające przed oczami obrazy przeplatane szeptami rozmów i dźwiękami piosenek.
Zdarzyło mi się kilka jakby oddzielnych żyć, które nie bardzo wynikały jedne z drugich. Były trochę jak oddzielne byty. Czasem budzę się w środku nocy i myślę, co by było gdybym nie zmieniała wszystkiego z dnia na dzień. Jakby wyglądały moje życia, kogo bym spotkała, co bym robiła i gdzie by mnie to ostatecznie zaprowadziło. Wtedy czuję tęsknotę za tamtymi nieprzeżytymi życiami. Tęsknie za jazdą w kółko autobusem nr 180 w którym czytałam w Warszawie książki zimą. Tęsknie za wielką ulewą, która mnie złapała na Krakowskim Przedmieściu i szłam całą drogę boso po kostki w wodzie, a krople z impetem rozbijały się o moją głowę i ramiona. Czasem kiedy zamykam oczy wyświetla mi się pierwszy spektakularny wschód słońca, który widziałam w Irlandii... miraż czerwieni z zielenią. Ni stąd, ni zowąd przechodzi dreszcz jak wtedy gdy stałam w środku Dun Aengus na Inis Mor, a wiatr próbował mi urwać głowę, jednocześnie oszałamiając bezkresną niebieskością oceanu. Droga w Bieszczadach.. stary trabant i trzymany w dłoni gołąb pocztowy i delikatny dotyk trzepoczących skrzydeł na moim policzku. Smak greckich pomidorów z oliwkami zapijanych winem... Zapach róż w Praskim rozarium.. Zapach pracowni ramiarskiej, kredy, spirytusu... i uczucie satysfakcji z idealnie położonego płatka złota.
Wreszcie. Prześladuje mnie falista linia Karkonoskich grzbietów. Nie ma dnia bym nie czuła jej pod powiekami. Wyryta jest w mojej pamięci jak w granicie. Moja relacja z tymi górami, przypomina toksyczny związek. Od nienawiści do uzależnienia. Dom ... miejsce w mojej wyobraźni... które już nie istnieje w postaci do której tęsknie, pewnie dlatego ta tęsknota tak pali. Bo to miejsce do którego nie da się wrócić. Ale można poczuć śnieg na policzku, albo wbić wzrok w widok z tego samego miejsca. Można położyć dłoń na pniu ściętych kilka lat temu buków.. moich strażników, którzy pilnowali mnie dziesiątkami stalowych oczu. Można ...
Nie było wyprawy brzegiem Tamizy, a tydzień w Lake District w niczym nie przypominał udanej podróży. Rok 2016. Najdziwniejszy rok mojego życia. Rok bez planu. Rok, którego mottem jest hasło "gdzie mnie to zaprowadzi" Miał być rokiem przygody, podróży w nieznane, a okazał się być czasem wewnętrznych dylematów, próby odbicia siebie samej z ciemnych miejsc, w których zaszyłam się przez ostatnie kilka lat. Nie wiem dokładnie kiedy priorytetem stało się znalezienie pracy, dzięki której przestane się tak strasznie szarpać finansowo, znalezienie domu w którym jest jak najmniej dramatów. Choć przeprowadzałam się 4 razy, miotałam się między chęcią przycupnięcia gdzieś na dłużej, a potrzebą nowych bodźców. Miał być czas na pisanie bloga, obrabianie zdjęć (ta część niestety się nie udała), na spokojny dzień za dniem. Na regularne życie. Na przeciekanie czasu między palcami. W miarę się udało. Ale... właśnie jest ale. Czy czuję się lepiej, kiedy budzik budzi mnie o 6:50 każdego dnia. kiedy jem posiłki o tych samych porach i zasypiam przed północą. Rutyna. Dla mnie rutyną zawsze był brak rutyny. Dziwne uczucie. Oswajam.
Ciekawa sprawa, że kiedy jest źle, umiem się cieszyć pierdołami, wyznaczać sobie małe cele, pokonywać trudności i doceniać małe sukcesy.
Kiedy wydaje się, że jest dobrze... czuję dziurę w środku. Hmmm nie można mieć króliczka i łapać króliczka. Póki co nie wiem co z tym fantem zrobić. Na razie poproszę, żeby w tym roku nie było
Świąt.. bo tęsknoty mnie wykończą ... poproszę już rok 2017, bo jak zwykle tą rzeczą, która mnie trzyma balansującą na krawędzi, jest ciekawość. Jak to będzie, jaka Ja będę.
Przeczytałam ze łzami w oczach. Wysyłam uściski. I uśmiech :)
OdpowiedzUsuńPiękne..i mądre..
OdpowiedzUsuń