Kiedy założyłam tę stronę postanowiłam się trochę przyjrzeć polskiej podróżniczej blogosferze. Czemu nie wcześniej? Ok. Jestem delikatnie rzecz ujmując ignorantką w temacie, przyznaję się. To dlatego, że wolę gdzieś pójść albo pojechać, zamiast czytać o tym gdzie ktoś poszedł lub pojechał. Podczytuję kilka anglojęzycznych Blogów i kilka stron na Fb... ale w sumie żadnej regularnie.
Drugi powód jest taki, że czytanie o ekstremalnych podróżniczych wyczynach mnie deprymuje. Włącza mechanizm porównawczy, przy którym myślę sobie, że moje podróżowanie to o kant tyłka rozbić. (więcej na ten temat ➤TU )
Od dnia kiedy postanowiłam pisać MadaTravels, zachciałam zobaczyć jak wygląda podwórko w które wdepnęłam. Poznaję polskojęzycznych podróżników i powiem tak, że z podziwu wyjść nie mogę, jak piękne to są Blogi, jak świetnie napisane historie i jak czaderskie zdjęcia publikują czy wciągające filmy kręcą.
Skąd ten przydługi wstęp? Wszystko przez post "Pokusa srebrnego jabłka" na blogu PARAGON Z PODRÓŻY, gdyż będąc w Holandii zdarzyła mi się historia odwrotna.
Amsterdam - Dzień Króla czyli Koningsdag A.D. 2014
Dzień Króla w Amsterdamie to przeżycie ekstremalne. Ulice i kanały zamieniają się w pomarańczowe wstęgi ludzi bawiących się nieskrępowanie przy wszelkiej możliwej muzyce granej w przestrzeniach publicznych. Jest kolorowo, radośnie i wraz z upływem dnia, coraz bardziej tłumnie. (Więcej zdjęć na moim fotograficznym blogu ➤TU )
Za tłumami nie przepadam, zwłaszcza jeśli w żyłach tego tłumu płyną procenty i inne substancje psychoaktywne. Przeszczęśliwa wsiadłam więc koło 15-ej do pociągu, którym miałam opuścić Amsterdam, kiedy większość ludzi właśnie się do niego wybierała.
Mój kierunek Zaandam. Zakochana po uszy w Amsterdamie, pełna euforii jechałam na spotkanie wiatraków w Zaanse Schans. Wysiadłam na stacji Koog-Zaandijk
Żeby chwilkę ochłonąć przeszłam się po peronie i postanowiłam zadzwonić do koleżanki, żeby opowiedzieć jej o amsterdamskiej fieście. Telefon schowałam do nerki, która od lat towarzyszy mi na wyjazdach. Najpierw przez przejście podziemne, a następnie spacerkiem udałam się w stronę skansenu. Było miłe popołudnie, uliczka była bardzo urocza, to tu to tam cykałam foty aparatem. Czas płynął, więc sięgam do nerki, żeby zobaczyć która to już godzina... I? Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa! Nie ma telefonu!
Dramatyzmu sytuacji dodawał fakt, że telefon był właściwie nowy, pierwszy smartfon w mym żywocie, który spłacać jeszcze miałam długie miesiące ghrrrr.
Jak pies tropiący z nosem przy ziemi, przeszukałam trasę po której szłam i nic. Wniosek - musiał mi wypaść na peronie po rozmowie z koleżanką. Tempo bicia mojego serca poważnie graniczyło z zawałem, a w głowie aż mi huczało od adrenaliny.
Stacja - nic... rozpacz!
Na środku peronu był barek, a w środku barku facet. Ostatnia deska ratunku. Łapiąc oddech pytam czy posiada telefon i próbuję go namówić, żeby wybrał mój numer, a ja będę biegać po peronie, i słuchać czy gdzieś nie dzwoni moja zguba. Ten się nie chce zgodzić, bo ja zagraniczna, a on nie będzie za roaming płacił jak mu się poczta włączy. Polska jest w UE!!!! Ile pan zapłacisz za połączenie? 20 centów?! Myślę jeszcze chwila i trzeba będzie w ryk uderzyć,
jak racjonalne argumenty nie pomagają. Stanęło na tym, że w zastaw zostawiłam mu torbę z aparatem!!! i obiektywami (fakt ten świadczy w jakim stresie byłam, że na taki czyn się porwałam) a ja za to dostałam na chwilę jego starą jak świat motorolę z klapką. Nie muszę chyba pisać, że własnego numeru przez kilkadziesiąt sekund nie mogłam sobie kompletnie przypomnieć. W końcu jest sygnał, czyli gdzieś dzwoni, jeszcze go nikt nie znalazł i karty z niego nie wywalił. I...? A to ci numer, słyszę w słuchawce Halo!
Męski głos mówi, że na ulicy leżał telefon i że dzwonił, więc odebrał. Ach to Twój telefon?!! Idealnie, gdzie jesteś zaraz Ci go przyniesiemy.
I przynieśli, Para jak to powiedzieli typowych Holendrów, czyli wyglądających na każdą inna nację ale nie na Holendrów lol. Dziewczyna powiedziała, że ciągle gubi telefony i aż jej serce stanęło, jak zobaczyła ten dzwoniący na chodniku, że od razu wiedziała jaki horror przeżywam.
Dziś nawet nie pamiętam jakie były ich imiona... Nie chcieli nawet, żebym postawiła im kawę, nie chcieli nic. Powiedzieli, że moja uradowana buzia to największa dla nich nagroda.
Czy zdarzyło Ci się, że ktoś spadł Ci jak z nieba ze swoją życzliwością ratując Ci skórę?
Czekam jak na szpilkach na Twój Komentarz :)
Całe szczęście, że odzyskałaś telefon :), to prawie cud ;)
OdpowiedzUsuńNo to był cud!
UsuńŻyczliwi ludzie <3 W Polsce byś już nie odzyskała :<
OdpowiedzUsuńlubię myśleć, że w Polsce to się zmienia. A myślę, że akurat trafiłam na takich i na całym świecie są ludzie tacy i tacy. Pozdrawiam :)
UsuńRzeczywiście ekstremalna przygoda! :D Ale najważniejsze, że zgubę udało się odzyskać. Miałaś sporo szczęścia, że tak potoczyła się cała ta sytuacja :)
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny Monika. dużo szczęścia! to tez taka przestroga, że jak podróżujemy to jesteśmy w euforii i zmęczeniu i popełniamy podstawowe błędy. Trzeba się pilnować.
UsuńJakie to szczęście 😁 że wciąż jeszcze są tacy ludzie !
OdpowiedzUsuńO rety ale szczęście!
OdpowiedzUsuńOj, zdarzyła mi się podobna historia. Podczas jednej z pierwszych podróży do Japonii zostawiłam na stacji metra aparat fotograficzny. Zorientowałam się jakieś pół godziny później, kiedy chciałam zrobić zdjęcie i sięgnęłam do plecaka foto. Dobrze znam to uczucie, kiedy oblewa Cię zimny pot, bo orientujesz się, że szukanego przedmiotu nie ma. Na szczęście ktoś odniósł aparat do panów pilnujących wejścia na perony. Kocham Japonię m.in. za ich uczciwość.
OdpowiedzUsuńO matko ! aparat! o matko! umarłabym na miejscu chyba. No tak Japonia słynie z uczciwości. Szkoda, że nie jest to normą. Miałyśmy obie masę szczęścia. Dlatego warto być uczciwym i życzliwym dla innych. Zawsze. Pozdrawiam serdecznie
Usuńsuper, że jeszcze gdzieś można spotkać takich ludzi :)
OdpowiedzUsuńNa szczęście nie zdarzyła mi się podobna sytuacja, ale potrafię sobie wyobrazić co przeżyłaś. Postawa tych ludzi zasługuje na owacje na stojąco!
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, dobrze, że jeszcze są tacy ludzie. :-)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst!